DLACZEGO NIEBO JEST CIEMNE?
Do wykonania
jednej z najbardziej podstawowych obserwacji
kosmologicznych nie trzeba wielkich teleskopów, nie
trzeba wielu nocy obserwacji. Wystarczy jedna gwiaździsta
noc... i chwila zastanowienia. Zastanowienia
nad tym, dlaczego niebo jest gwiaździste.
W okresie,
kiedy Almagest Klaudiusza Ptolemeusza stanowił
podstawę wiedzy astronomicznej, zastanowienie takie
wydawało się zbyteczne. Wszechświat stanowił jedną
olbrzymią, puszczoną w ruch machinę, której centrum
stanowiła nieruchoma Ziemia, najdalszym ograniczeniem
zaś była sfera gwiazd stałych, poza którą już nic
być nie mogło. Zgodnie z koncepcjami Arystotelesa,
które legły u podstaw tego modelu, przestrzeń
pozbawiona materii nie istnieje, tak więc przedstawiony
model Wszechświata był skończony, ograniczony przestrzennie.
W modelu takim skończona liczba gwiazd przyczepionych
do ostatniej sfery nie budzi zdziwienia. Warto nadmienić,
że już starożytni atomiści z Demokrytem na czele
głosili, że Wszechświat składa się z nieskończonej
ilości poruszających się atomów, że atomy te, jak
w pojemniku, muszą poruszać się w nieskończenie
rozciągłej pustej przestrzeni, poglądy te jednak nie
zostały zaakceptowane przez współczesnych i nie
były w stanie konkurować przez stulecia z klasycznym
modelem geocentrycznym. Dopiero Newtonowi zawdzięczamy
odrodzenie koncepcji nieskończonego (przestrzennie)
Wszechświata, tym razem już na bazie ścisłych
sformułowań mechaniki, a nie spekulacji filozoficznych.
Ugruntowane przez Newtona koncepcje absolutnej przestrzeni
i absolutnego czasu zapanowały na długo
(aż do narodzin obu teorii względności: szczególnej
i ogólnej) w fizyce. Przestrzeń kosmiczna
istniała u Newtona jak gdyby nieskończenie rozciągły
pojemnik, obdarzony właściwościami geometrycznymi
(oczywiście obowiązywała geometria euklidesowa, bo
jakaż by mogła być inna), ale nie fizycznymi, wypełniony
różnego rodzaju ciałami niebieskimi. A oto jak
Newton uzasadniał sam nieskończoność Wszechświata:
"Gdyby
cała materia naszego Słońca i planet i wszelka
w ogóle materia we Wszechświecie rozłożona była
równomiernie na niebie, każda zaś cząstka wykazywała
właściwe sobie ciążenie ku pozostałym, jednocześnie
cały obszar przestrzeni wypełniony tą rozmieszczoną
w nim materią był skończony, wtedy materia znajdująca
się w zewnętrznych częściach tego obszaru dążyłaby
w rezultacie własnej ciężkości ku materii wypełniającej
jego wnętrze. Spadałaby więc ona w kierunku do
środka całej przestrzeni, w wyniku czego powstałaby
tam jedna wielka kulista masa. Gdyby jednak materia
rozłożona była równomiernie w przestrzeni nieskończonej,
nigdy nie mogłaby zebrać się w jednej bryle.
Część jej mogłaby utworzyć jedną masę, część zaś inną,
i w ten sposób postałaby nieskończona liczba
wielkich mas rozrzuconych w dużych odległościach
wzajemnych w całej tej nieskończonej przestrzeni.
I tak właśnie powstać mogło Słońce i gwiazdy
stałe" (Isaac Newton w liście do Richarda
Bentleya z 10 grudnia 1692 r.).
Rozumienie
Newtona stanowiło próbę wyjaśnienia dlaczego "wbrew"
siłom powszechnego ciążenia powstało wiele ciał niebieskich
zamiast jednego.
Nieskończoność
przestrzeni ratowała w tym ujęciu Wszechświat
przed zapaścią grawitacyjną do jednego miejsca. Ale
rodziły się inne trudności, na które kolejno
zwracali uwagę Halley i de Ch seaux,
aż wreszcie wyraźnie sformułował je Olbers (Dlaczego w nocy niebo jest ciemne, skoro patrząc w każdym kierunku patrzę na jakąś gwiazdę?).
Stąd nazwa:
paradoks Olbersa.

Pod nazwą
paradoksu fizykalnego rozumie się twierdzenie wysnute
z podstawowych praw fizyki, lecz prowadzące do
wniosków sprzecznych z wynikami obserwacji lub
doświadczenia. Paradoksem w tym sensie był właśnie
paradoks fotometryczny, jak niekiedy nazywa się paradoks
Olbersa. Powtórzmy w uproszczeniu rozumowanie
Olbersa, pochodzące sprzed ponad półtora wieku. Oto
podstawowe założenia newtonowskiego modelu nieskończonego
Wszechświata, z których w rozumowaniu swym
wychodził Olbers:
I. Wszechświat
jest nieskończony przestrzennie i niezmienny
w czasie.
II. W tej
nieskończonej przestrzeni gwiazdy są rozłożone (średnio,
ma się rozumieć) w sposób równomierny, liczba
ich zaś jest nieskończona.
III. Średnia
na jednostkę objętości Wszechświata jasność gwiazd
jest jednakowa. (To założenie okaże się nieistotne
dla przeprowadzonego rozumowania).
Newtonowski
model stanowił nieskończony, jednorodny, statyczny
Wszechświat. Każdy punkt w tym Wszechświecie
może być uważany za jego środek, żaden bowiem nie
jest wyróżniony. Weźmy dowolny punkt P (ten
na przykład, w którym się znajdujemy) i zatoczmy
wokół niego dwie powierzchnie kuliste, odpowiednio
o promieniach r oraz r +
Δr
(jak na rysunku).
Oznaczmy
literą M moc średnią pojedynczej gwiazdy,
a literą N - liczbę gwiazd w jednostce
objętości. Bierzemy oczywiście tak dużą jednostkę
objętości, by wszelkie ewentualne fluktuacje gęstości
rozmieszczenia gwiazd przestały odgrywać rolę. Objętość
zawarta między obu zatoczonymi powierzchniami (przy
założeniu r >> Δr
) równa jest 4 r
2 Δr
, w niej znajduje się łącznie 4 r2 N Δr
gwiazd, których łączna moc promieniowania wynosi
4 r2 N ΔrM
. Wiadomo, że natężenie promieniowania spada
z kwadratem odległości, zatem z całej zaznaczonej
objętości między obu powierzchniami kulistymi dociera
do obserwatora w punkcie P w jednostce
czasu tylko 1/ r2 część promieniowania:
(1/ r2 ) (4 r2 N ΔrM
) = 4 NM
Δr.
Widać stąd,
że ilość światła, docierająca w jednostce czasu
do obserwatora w punkcie P z warstwy
kulistej o promieniu r , nie zależy
od promienia tej warstwy. Jeśli tylko grubości
r
dalszych warstw są takie same, to z każdej
z nich dochodzi ta sama ilość światła. Obrazowo
mówiąc, to co tracimy na natężeniu światła z pojedynczej
gwiazdy (w wyniku spadku natężenia z kwadratem
odległości), kompensuje nam wzrost (znów z kwadratem
odległości) średniej liczby gwiazd w warstwie.
Jeśli dodawać będziemy natężenia promieniowania z kolejnych
warstw, to w nieskończonym Wszechświecie dostaniemy
sumę nieskończenie wielu identycznych wyrazów (różnych
od zera), a więc będzie to wielkość nieskończona.
Ponieważ spodziewamy się, że prędzej czy później promień
wyprowadzony z punktu P w jakimkolwiek
kierunku zakończyć się musi na jakiejś gwieździe,
więc całe niebo powinno być rozświetlone do jasności
równej jasności pojedynczej gwiazdy. Tymczasem niebo
jest czarne w nocy. Dlaczego tak jest?
Nad zagadnieniem
tym jeszcze przed Olbersem myślał de Ch seaux,
któremu wydawało się, że znalazł wyjaśnienie. Obłoki
ciemnej materii (pyłu) mogłyby zakrywać odległe gwiazdy.
Było to jednak wyjaśnienie pozorne. Olbers poszedł
dalej, rozpatrując krytycznie, co będzie się dziać
z obłokiem, pochłaniającym padające nań promieniowanie.
Obłok taki będzie się stopniowo nagrzewać, w końcu
temperatura jego wzrośnie, ale wtedy i on będzie
promieniować, rozżarzy się. Wiemy dziś, że przy ustaleniu
się równowagi obłok taki będzie wypromieniowywać tyle
energii, ile sam dostaje (choć może być to w innym
zakresie widma). Tak więc ani wprowadzenie przesłaniających
obłoków, ani też innych ciemnych (czy jasnych) ciał
na drodze promieniowania, docierającego do nas,
nie jest w stanie usunąć paradoksalnej konsekwencji
rozumowania. Jeśli tak, to może któreś z założeń
jest błędne? Okazało się, że trzecie założenie jest
nieistotne dla rozumowania. Więc albo założenie I,
albo też II jest błędne. Znaczy to, że albo przestrzeń
nie jest nieskończona, albo skończoną jest przynajmniej
liczba gwiazd w nieskończonej przestrzeni. Od chwili
sformułowania paradoksu fotometrycznego przez Olbersa
w 1823 roku usiłowano doprowadzić do zgodności
między newtonowską koncepcją nieskończonego Wszechświata
a obserwacją nocnego nieba. Wymyślano różne sposoby
uniknięcia paradoksu. A tu jak na złość,
przybył jeszcze jeden paradoks: paradoks grawitacyjny,
przypisywany H. von Seeligerowi. Polega on na tym,
że jeśli przyjąć równomierny (średnio) rozkład gwiazd
w nieskończonej przestrzeni, wtedy w dowolnym
punkcie tej przestrzeni każda masa ma nieskończoną
energię potencjalną. I chociaż mamy zupełną swobodę
w wyborze zerowego poziomu energii, to w opisanej
sytuacji napotkalibyśmy na fundamentalne trudności
przy próbach uznania jakiegokolwiek układu odniesienia
za układ inercjalny. A przecież istnienie choć
jednego układu inercjalnego jest podstawą całej mechaniki
Newtona.
Aby wytłumaczyć
paradoksy, uciekano się do takich hipotez, jak np.
przyjęcie, że siła ciążenia maleje nie z kwadratem
odległości, a nieco szybciej. Paradoksów można
by też uniknąć, gdyby przyjąć, że obserwator w punkcie
P - to obserwator w miejscu wyróżnionym,
w którego okolicy najwięcej jest gwiazd w jednostce
objętości. W takim razie byłby to punkt wyróżniony,
który można by nazwać środkiem Wszechświata. A przecież
już od decydującego kroku Kopernika, który położył
kres systemowi geocentrycznemu, kosmologowie dochodzili
do uznania, że nasze położenie (tj. położenie Ziemi,
Słońca, Galaktyki, gromady galaktyk, w której
się znajdujemy) jest typowe, niczym nie wyróżnione.
Aby uniknąć powrotu do koncepcji wyjątkowości położenia
sformułowali oni nawet specjalną zasadę, w myśl
której obraz Wszechświata i zjawisk w nim
nie zależy od położenia obserwatora. Zasada ta
pozwoliła na dokonanie postępu przez rozszerzanie
ziemskich praw fizyki, przez łatwe ekstrapolowanie
obserwacji astronomicznych. Czy warto z tej zasady
rezygnować? (W jednym z dalszych artykułów powiemy
coś więcej o tej tzw. zasadzie kosmologicznej).
Choć przy
formułowaniu paradoksu Olbersa mówiliśmy o gwiazdach,
równie dobrze można na ich miejsce podstawić
galaktyki. Istota paradoksu nie ulegnie zmianie.
Nie chciałbym,
aby w Czytelnikach tego artykułu wyrobić się
miało przekonanie, iż paradoksu Olbersa nie udało
się rozwiązać na gruncie newtonowskiego statycznego
modelu nieskończonego Wszechświata z geometrią
euklidesową. Rozwiązanie takie udało się szwedzkiemu
astronomowi Charlierowi na początku XX wieku.
Stworzył on model hierarchicznego Wszechświata. Był
to twór statyczny, nieskończony, złożony z gromad
kolejnych rzędów. Z gromad rzędu pierwszego (np.
gwiazd) tworzyły się gromady rzędu drugiego (galaktyki),
z tych gromady rzędu trzeciego, i tak dalej
w nieskończoność. Średnia gęstość materii w gromadach
kolejnych rzędów maleje przy tym w określony
sposób ( i
= 3 Mi /4 Ri 3) gdzie M
i , Ri i ri oznaczają,
odpowiednio, całkowitą masę, promień i gęstość
gromady i -tego rzędu. Pozwala to na usunięcie
i paradoksu grawitacyjnego, i fotometrycznego.
Brakuje dziś przekonywających danych obserwacyjnych
na rzecz modelu hierarchicznego Charliera, ponadto
oba wspomniane paradoksy znacznie prościej tłumaczy
się w ramach kosmologii einsteinowskiej rozszerzającego
się Wszechświata.
A teraz
Czytelniku, przyznaj się przed sobą samym: Czy zdziwiło
Cię kiedykolwiek, że niebo jest czarne? Pamiętaj:
zdziwienie to droga do paradoksów... i odkryć.
Dziwią się dzieci (zanim je życie oduczy)... i geniusze.
Edmund
Halley (1656-1742), astronom angielski, profesor uniwersytetu
w Oxfordzie, dyrektor obserwatorium w Greenwich.
Współpracował blisko z Newtonem, wydał jego Philosophiae
naturalis principia mathematica . Obliczał orbity
komet, odkrywając przy tym istnienie kometarnych eliptycznych
orbit okresowych (np. nazwana jego imieniem kometa
Halleya o okresie obiegu wokół Słońca wynoszącym
76 lat). W 1718 r. odkrył istnienie ruchów własnych
gwiazd. Był autorem stosowanej w XVIII wieku
metody wyznaczania odległości Słońca od Ziemi
z obserwacji przejść Wenus przed tarczą słoneczną.
Oto jego wypowiedź z 1720 roku w interesującej
nas sprawie: "Gdyby liczba gwiazd stałych była
większa od skończonej, wtedy cała powierzchnia
ich pozornej sfery (tj. niebo - przypisek B.K.) powinna
być jasna".
Jean Philippe
L. de Ch seaux
(1718-1751), astronom szwajcarski, napisał w książce
Trait de
la comete qui a paru en d cembre
1743 (wydanej w Paryżu w 1744 r.):
"Jeśli ilość gwiazd we Wszechświecie jest nieskończona,
to dlaczego całe niebo nie jaśnieje jak powierzchnia
pojedynczej gwiazdy? Dlaczego niebo jest ciemne? Dlaczego
gwiazdy oddzielone są ciemnymi obszarami?". Nie
mając jednak odwagi posunąć się zbyt daleko w swych
wątpliwościach, de Ch seaux
usiłuje odpowiedzieć na nie sam sobie: "Najpewniej
chyba obłoki pyłu kryją przed nami światło odległych
gwiazd. Do obserwatorów ziemskich dociera tylko promieniowanie
z najbliższych gwiazd".
Heinrich
Eilhelm Matthias Olbers (1758-1840), lekarz z zawodu,
żył i pracował w Bremie, stał się jednym
z najwybitniejszych astronomów początku XIX w.
(za Wielką Encyklopedią Powszechną PWN ).
Odkrył dwie małe planety: Pallas i Westę, oraz
sześć komet. Rozwiązał problem wyznaczania parabolicznej
orbity komety, podał teorię powstania małych planet
z rozpadu pierwotnej większej planety.
Hugo von
Seeliger (1849-1924), dyrektor obserwatorium monachijskiego.
Opracował statystycznie kwestię rozkładu przestrzennego
gwiazd w otoczeniu Słońca. Prace jego nad paradoksem
grawitacyjnym ukazały się w latach 1895-96.
Carl Wilhelm
Ludwig Charlier (1862-1934), astronom szwedzki, pracujący
głównie nad kinematyką gwiazd. Pierwsza próba zbudowania
modelu hierarchicznego, nieskończonego Wszechświata
statycznego przedstawiona została w jego pracy
Wie eine unendliche Welt aufgebaut sein kann
z 1908 roku.
|